Pamiętacie, jak dwa dni temu opisywałem błogosławieństwo konia w jednej z dzielnic? Kapłan pokropil konia i jezdzca woda swiecona, wszyscy modlili sie o zwycięstwo, a my, skoro juz byliśmy tam z nimi, robiliśmy to samo.
Teraz zgadnijcie kto wygrał.
Kilka godzin później ten sam malutki kościółek, należący do Contrada Capitana dell’Onda, o mało nie został rozsadzony przez rzeszę śpiewających do zdartego gardła contradaioli. Grały bębny, powiewaly flagi, po ulicach niosły sie krzyki, ludzie płakali z radości, dzwon nie przestawal dzwonic. Na główną ulicę dzielnicy zostaly wystawione ogromne gasiory wina, z ktorych kilku facetow napelnialo wszystkim chetnym szklanki. Jeśli nie podstawiales swojej, wino po prostu lało sie na chodnik.
Wszystko stało sie bardzo szybko. Poltoraminuty wyscigu, ludzie jak szaleni wypadli na tor, wysciskali dzokeja i zaraz, zgodnie z tradycją, pobiegli do katedry podziekowac za zwycięstwo. I dalej fiesta: wino, krzyki, bębny, flagi, dzwon. Beda mistrzami przez cały kolejny rok, ktory zawarty był w palio. Wszystko trwało chwilę: tak intensywną, że tej nocy pojalem, dlaczego warto dla niej żyć.

https://www.instagram.com/p/BX8jvf-hdPa/