Wciąż nie moge uwierzyć, jak wiele małych cudów spotyka nas w czasie drogi. Dziś mieliśmy do pokonania najtrudniejszy odcinek na dotychczasowej trasie. Ostatnie 8 km było nieprzerwanym podejściem pod górę, az do zamku, ktory wyglądał pięknie na szczycie, póki nie dowiedzieliśmy sie, ze musimy sie tam wdrapac.
Na te ostatnie kilometry zostało nam zaledwie kilka kropel wody. Szukaliśmy jej desperacko przez prawie godzinę, słońce prazylo, a my wciąż musielismy sie wspinać. Byliśmy wyczerpani. W pewnym momencie Karol dostrzegł znak prowadzący do agroturystyki. Skrecilismy – to byla nasza ostatnia nadzieja.
W cieniu drzewa wloska rodzina właśnie jadła obiad. Łamanym wloskim zapytałem o wodę, a kiedy wskazali mi źródło, z miejsca wypilem ponad pol litra. Za chwile przyszedł Karol. Włosi poprosili nas, żebyśmy usiedli: pilismy wodę, a oni przyniesli nam chleb, ser, omlet z cukinia, arbuza… szczytem moich marzen bylo zrodelko wody. Juz samo jej znalezienie bylo cudem. A reszta?
Takie male spotkania i dobroc ludzi daje siłę, zeby wspiąć sie do Radicofani, a potem isc dalej, do samego Rzymu.
Kategorie: Via FrancigenaWłochy