Wczorajszy dzień był zdecydowanie najgorszym dniem wędrówki.
Dlaczego? Etap był łatwy i krótki, do przejścia mieliśmy nieco ponad 20 km do Bolseny. Jakby tego było mało, w schronisku w Acquapendente zostaliśmy ugoszczeni przez wolontariuszy pyszną kolacją i śniadaniem z innymi pielgrzymami, po którym w mgnieniu oka mieliśmy pokonać wyznaczony dystans.
Tyle ze tak sie nie stało. Szło nam się tragicznie i nie potrafię wyjaśnić, dlaczego. Kilometry i godziny sie dluzyly. Mialem ochotę położyć sie w cieniu i nie wstawac. Ogarnialo mnie ogólne zmęczenie i senność: tak po prostu straciłem całą siłę, wiarę, motywację. A przekleństwo i błogosławieństwo pielgrzymki polega na tym, ze trzeba isc dalej.
Doszliśmy do Bolseny jak zombie i dopiero wieczorem zaczęła nam wracać jakakolwiek energia. Dziś patrzę na to jak na jakis absurdalny koszmar, ale wędrówce tak to jest: po tym, jak bywają lepsze i gorsze chwile, przychodzi kryzys. Po jakims czasie wychodzi nagromadzone zmeczenie. I musisz wiedziec, skad czerpać energie i motywację.
Staram sie wtedy myśleć o calym dobrze, które nas spotkało w czasie drogi i które niose w plecaku do Rzymu.
Dlatego wstawiam pozytywne zdjęcie w wczorajszego wieczora.