Znana polska trenerka fitness, mimo posiadania około 600 tyś. fanów na Instagramie jako influencenka, cierpi z powodu braku bliskości. Co jednak zyskujemy, oglądając jej pot i wewnętrzne wątpliwości?

Film nie jest krytyką mediów społecznościowych, to byłoby za proste. Pokazuje oczywiście główną bohaterkę, Sylwię, która spędza swój czas, by zamienić idealną chwilę na post na Insta Story. Zwykle uśmiechnięta, ma jednak swoje trudne momenty, które paradoksalnie zdobywają również popularność w Sieci. Czy to znaczy, że ma się bardziej uzewnętrzniać? Czy tego chcą jej fani? Potu i wyznań?

W drugiej połowie filmu jego ciężar przenosi się niestety i prawie wyłącznie, oprócz spotkania z rodziną z którą też się nie rozumie, na odkrycie jej stalkera – mężczyzny, który ją śledzi. Noc zajmuje miejsce różu, kamera zatrzymuje się i podgląda to, co widzi Sylwia, zza jej ramienia, zamiast przeskakiwać od ćwiczenia do ćwiczenia.

Film jest bardzo aktualnym komentarzem do funkcjonowania naszego społeczeństwa. Pokazuje to, o czym pisze Olga Tokarczuk w jednym z esejów zbioru „Czuły narrator”: w mediach, mimo galopującej globalizacji, nasze kontynenty zamieniają się na archipelagi samotnych wysp. Każdy chce być autorem czy influencerem, wyrażać siebie i inspirować innych, tyle że te wszystkie głosy nie tworzą chóru, ale raczej jazgot przekrzykujących się indywidualistów, z których każdy powtarza te same wyświechtane frazesy. Czy musimy w tym uczestniczyć? A jeśli nie, dlaczego, aby w jakiś sposób „zaistnieć”, czujemy się zobowiązani do założenia swojego konta? I, skoro wpływy na instagramie zajmują tak dużo miejsca w naszym życiu, czy musimy jeszcze o tym robić film?

Wydaje mi się, że tak, jednak Sweat jest obrazem, który sam siebie skazuje na krótkie trwanie – będąc jej komentarzem, wpisuje się bowiem w pędzący mainstream kultury. Mimo wszystko daje mi inne spojrzenie na to, nad czym w ostatnich miesiącach sam się zastanawiałem w związku prawie całkowitym przeniesieniem uspołeczniania się do mediów: czy rozbijanie kontynentów na archipelagi pod pretekstem globalizacji oraz atomizacja momentów naszego życia na krótkie chwile spędzane na przeskakiwaniu od ekranu do ekranu, od aplikacji do aplikacji, nie nie jest raczej potwierdzaniem swojej samotności zamiast inspirowania?

Słyszałem ostatnio o aplikacji BeReal, która ma na celu pokazywanie się takim, jakim się jest, w mediach społecznościowych. Czy jednak ta potrzeba uzewnętrzniania się nie podzieli później losu instagrama? Skąd ta potrzeba łez i potu? Brzmi jak rzymskie igrzyska. Podobnie jest chociażby w poezji: pokazuje to rozdźwięk między ugładzaniem rzeczywistości a wywalaniem wszystkich brudów i nerwic na stół. Jak na nowo zharmonizować nasze głosy i wyjrzeć poza swoje cztery ściany, wyjść z domu?

Maski, które na siebie nakładamy, miały już status leitmotivu od dawien dawna, jednak wydaje mi się, że teraz jeszcze bardziej warto się nad tymi pytaniami zastanowić.