Pierwsze ogarnia mnie oszołomienie. Stojąc na środku wąskiego mostu Marienbrucke, gdzie 96 metrów niżej płynie górska rzeka, doznaję wstrząsu. Czuję się, jakbym z miejsca stał się jednym z tych charakterystycznych bohaterów filmowych, którzy przemierzają tereny dalekiej i magicznej kraina, nawet nie zatrzymując swego konia przy takich dziwach, gdyż można je spotkać właściwie co krok.

Mocno trzymam się barierki, wpatrując się w wyśniony zamek Neuschwainstein. Następnie zamykam oczy, odbudowuję ten obraz w głowie i ponownie je otwieram, doznając niezwykłego uczucia spełnienia, jak artysta, który podczas spaceru niespodzianie dostrzeże swoje dzieło, odziane w szaty rzeczywistości.

DSC_0060-1Królowa Rudych Smoków wręcz wyrywa mi z rąk smycze psów, ugina się na nogach i wolno przesuwa się w stronę barierki, by uchwycić się jej z wyraźnym strachem widocznym w powiększonych źrenicach.

DSC_0043-1

        Dalej nie idę, szybko rób mi to zdjęcie i wracam! – mówi zduszonym głosem.

W czasie, gdy Królowa RS schodzi z mostu, ja wciąż wpatruję się w bajkowy zamek Disneya. Jeszcze więcej nierealnego piękna dodaje mu młoda para, która pozuje do zdjęć na jego tle. Ja natomiast zaznajamiam się z Japończykami, którzy kolejno przekazują mi swoje iPhone’y i proszą o zrobienie zdjęcia. Wynagradzają mnie powiedzeniem „dzień dobry”.

Kieruję się już tam, skąd przyszedłem, ale staję jak wryty, gdy widzę malarza, gdy tworzy z kartką papieru i ołówkiem, zwrócony w stronę Królowej Rudych Smoków. „Co to się dzieje,” –myślę sobie – „tylko usiądzie i już ją malują?”

Prawda okazała się inna, ale nie mniej ciekawa. Wyszło na jaw, że siedzący na murku mężczyzna, w kamizelce i austriackim kapelusiku jest Polakiem. Słysząc, że rozmawiamy po polsku, zagadnął nas o psy – dzięki takim początkom zdążyłem już poznać wielu miłych ludzi.

        Tak, Toruń to piękne miasto – mówi miękką polszczyzną. – Ja pochodzę z dolnej Polski, ale mieszkam tu właściwie od zawsze. Przecudne tereny no i to świeże, alpejskie powietrze… Stąd, z granicy Niemiec, już wszędzie jest blisko.

Proszę malarza, by podpisał rysunek z dedykacją dla Kudłaczy w Podróży. Z chęcią to czyni, lecz przy ostatnich literach kamienieje, zatrzymany przez coś, co każe mu się chwilę zastanowić, jak przy wyborze dróg na ich rozstaju.

        Ach, trudno – wykonuje niedbały gest ręką i wyciąga ku mnie odtąd bliski mi obrazek. – Chyba źle napisałem. Tak długo tu jestem, że zapomniałem już, że „podróż” pisze się przez „u” otwarte…

        Ależ nie, nie, dobrze pan napisał – uśmiecham się do niego, jednocześnie zastanawiając się, czy po pobycie we Francji nie będę robił podobnych błędów i czy czasem nie zatrze się granica między wyjazdem na wakacje a powrotem do domu.

        Czołem! – żegna mnie, kręcąc głową i śmiejąc się z własnego niedowierzania.

Mikołaj Wyrzykowski

Wspomnienia francuskie, w drodze do Francji  2013