Van Gogh jest jednym z tych artystów, których zawsze bardzo chciałem zobaczyć na żywo. Do tej pory udało mi się zobaczyć „Słoneczniki” w National Gallery w Londynie, ale tutaj, w Arles… to dopiero był raj. Ponad 30 obrazów. Same oryginały. Nieustanny zachwyt.

Arles jest miastem Van Gogha i widać to na każdym kroku. Szlak słynnego malarza wiodący przez miasto, jego obrazy stojące na ulicach, przypominające jak było kiedyś , a jak jest teraz (tak naprawdę niewiele się zmieniło)… Holenderski malarz spędził tu intensywne kilkanaście miesięcy, podczas których powstały jedne z jego najważniejszych dzieł (był zachwycony Prowansją), miasto robi więc nadal wszystko, bym nam o nim przypomnieć.

W 2014 została otwarta Fondation de Van Gogh, która co roku wypożycza jego płótna z różnych muzeów, zwłaszcza tego w Amsterdamie, a przy okazji promuje innych artystów.

Po wystawie łączącej obrazy Van Gogha z dziełami Glenna Browna (inspirującego sie holenderskim malarzem, a wręcz uwydatniającym niektóre aspekty jego stylu, jak grube warstwy farby, które u Browna tworzą nawet trójwymiarowe postaci) wyszedłem jakby z innego świata. Byłem zupełnie zachwycony.

Mogłem zobaczyć każde najdrobniejsze pociągniecie pędzla, cały proces powstawania obrazu, spróbować odgadnąć, czy był tworzony na szybko, czy też powoli , z większą skrupulatnościa. Zawsze zadziwialo mnie, jak u Van Gogha wszystko płynie, jak barwy w kalejdoskopie, albo woda, po której rozchodzą się kręgi czy też która po prostu przepływa przez obraz. A różnych sposobach malowania nieba przez Van Gogha możnaby napisać pracę magisterską.

Jeśli będziecie w Arles i akurat będzie wystawa oryginalnych prac Van Gogha, grzechem byłoby ich nie zobaczyć. Wrócicie do rzeczywistości jak z zupełnie innej krainy, wyjdziecie na ulice Arles i znów nie będziecie mogli uwolnić się od obrazów holenderskiego artysty.

Mikołaj Wyrzykowski