Parę dni temu Bob Dylan otrzymał Literacką Nagrodę Nobla. Z tej okazji przypominam tekst, który kiedyś napisałem o nim oraz o jego protest songach:

Ameryka, lata 60 i 70 XX wieku. Ruch hipisowski, przemiany polityczne, Nowa Lewica, atmosfera przepełniona obawami, wojna w Wietnamie… Nie wszyscy zgadzali się z tym, co robił rząd, który kompletnie zapominał o życiu, pokoju i miłości. Nie miałeś wyboru: albo otwarcie popierałeś rasizm, albo byłeś przeciwko i nie bałeś się o tym publicznie mówić. Nikt nie stał w bezruchu, nie wiedząc, co zrobić. Dla takiego kraju jak Ameryka największe zagrożenie stanowili artyści – pisarze, malarze, poeci, mówcy, pieśniarze, którzy nie zamierzali akceptować decyzji rządu i buntowali się przeciwko temu, co działo się wokół.

Państwo, które do ostatniej suchej nitki przesiąknięte jest muzyką, można zmienić tylko z jej pomocą. Wszystko zaczęło się od folku. Podczas gdy Presley śpiewał o kolejnym nieudanym romansie i innych sercowych rozterkach, pieśniarze folkowi tacy jak Woody Guthrie czy Pete Seeger kazali zmierzyć się swoim słuchaczom z mroczniejszą stroną tego świata, wskazywali problemy, które trzeba było naprawić. Z takich utworów można było nauczyć się, jak żyć, co robić a czego unikać. Folk był głosem, posłańcem prawdy. Prawdziwi pieśniarze potrafili sprawić, że wierzyłeś bezgranicznie w to, co słyszałeś. Jeśli ktoś śpiewał, że zamożny i młody William Zanzinger zabił Hattie Carroll, matkę dziesięciorga dzieci wierzyłeś, że stało się to naprawdę. Tu nie było miejsca na żaden fałsz, więc radia komercyjne nie puszczały za często takich utworów. Zresztą, prawda nie potrzebuje rozgłosu.

„Znasz go? A czy ma on coś do powiedzenia, czy wniesie coś nowego?” – tak wtedy oceniano artystów. Bob Dylan był jednym z takich, którym z pewnością słów nie brakło. Wykorzystując jedynie gitarę, harmonijkę ustną i własny głos przekazał to, o czym wszyscy wokół myśleli, lecz nikt nie potrafił tego wyrazić. Widział, co się dzieje na świecie i potrafił zamienić to w piosenkę. Powiedział to, co musiało być powiedziane. Zatem chcąc czy nie chcąc, stał się Głosem Pokolenia. Ludzie chcieli zrobić z niego artystę zaangażowanego, wciągnąć do różnych stowarzyszeń, podczas gdy nie interesowało go coś takiego, jak polityka. Śpiewał tylko piosenki aktualne czy, jak kto woli, protest songi. W tym momencie nie ważna jest ich nazwa, liczy się przeznaczenie – uświadomienie wszystkim, ile rzeczy zdąża na tym świecie w złym kierunku i niesienie nadziei, że jeszcze jest to możliwe do naprawienia.

Utwór Blowin’ in the wind był dla Dylana drzwiami do wielkiego świata, otworzył przed nim wrota kariery pieśniarza protestu. Kompozycję można nawet nazwać ojcem wszystkich protest songów. Nie traktowała o konkretnym wydarzeniu, stąd nadal jej przesłanie jest aktualne. Przez stawianie pytań bez odpowiedzi, którą ma przynieść dopiero wiatr uświadomiła ludziom, że „kule armatnie będą latać dopóty, dopóki nikt się temu nie sprzeciwi”; uczyła, że „nie można odwracać głowy, udając, że się nic nie widzi”.

Marsz na Waszyngton odbył się 28 sierpnia 1963 roku na rzecz zniesienia segregacji rasowej. Wystąpiła na nim Joan Baez i Bob Dylan, swe słynne przemówienie wygłosił Martin Luther King. Słowa hymnu Blowin’ in the wind każdy uczestnik pochodu zapewne trzymał głęboko w sercu – dokładnie pokazywały przyczynę, która zmusiła ich do protestów.

Kompozycja Masters of War była mocnym ciosem wymierzonym w dowódców myślących, że świat należy wyłącznie do nich, ciągnącym za sznurki i każącym żołnierzom iść dalej, by oni sami, gdy już rozpocznie się piekło, mogli bezpiecznie uciec. Hurricane opowiada historię czarnoskórego boksera Rubina Cartera, pretendenta do mistrza wagi średniej, który został niesłusznie skazany na dożywocie z powodu fałszywego oskarżenia o morderstwo. Sąd dopiero po dwudziestu latach uznał, że wyrok opierał się głównie na akcie rasizmu, co już wcześniej w swoim utworze stwierdził Dylan.

Z kolei Hard Rain’s A-Gonna Fall jest relacją małego chłopca z podróży po świecie, podczas której zobaczył „tłum mówców ze złamanymi językami, małe dzieci uzbrojone w bagnety”, „słyszał szum burzy, który był ostrzeżeniem”, widział, jak ktoś umierał z głodu, a inni się śmiali, na szept tysięcy nikt ucha nie skłonił”. Na koniec oznajmia, że „dotrze na szczyt góry, by wszyscy mogli go usłyszeć. Będzie stał na falach oceanu, dopóki nie utonie i pozna swoją pieśń dobrze, zanim zacznie ją śpiewać”. Chce, by wszyscy wiedzieli, że błędy tego świata nie pozostaną bez odzewu i niedługo spadnie ciężki deszcz. I bynajmniej nie chodzi tu o bombę atomową, choć i tego wówczas wszyscy się bali. Chodzi tu coś na kształt potopu, co rozliczy ludzi z ich złych uczynków, będzie też ich wynikiem. Dziś pogoda również wskazuje na ciężki deszcz.

Gdy Dylan zarzekał się, że przez piosenkę nie da się nic zmienić, spod jego pióra wyszedł chyba jeden z największych protest songów. Czegoś takiego jak Wszystko Dobrze Mamo (Ja Tylko Krwawię) nikt wcześniej nie słyszał. Cała ówczesna rzeczywistość została przelana na słowa i podana na tacy w ponad kilkunastu wersach. Wiele zwrotów, takich jak „łatwo jest widzieć bez patrzenia zbyt daleko” przyjęła się później jako amerykańskie powiedzenia. Widzimy obraz człowieka, który „nie był zajęty, kiedy się rodził, ale jest zajęty umierając”; mężczyznę który „stawia się w stanie wojny i przygląda wodospadom rozpaczy. A kiedy odczuwa potrzebę jęczenia, odkrywa, że byłby tylko jeszcze jedną osobą płaczącą.”; patrzymy na „reklamy, które nas zdobywają, sprawiając, że czujemy się, jakbyśmy mogli wygrać wszystko, nawet to, co nigdy nie zostało wygrane.”. Nie można wymyślić mocniejszego prztyczka w nos dla ludzi, którzy patrzą na świat przez różowe okulary lub, co gorsza, ich oczy są zamknięte zupełnie.

Boba Dylana nie nazywano buntownikiem czy legendą. Nadawano mu tytuły o wiele bardzie niebezpieczne, takie jak: Sumienie Pokolenia, Najwyższy Kapłan Sprzeciwu, Car Odrzuconych, Wielki Biały Brat-Buntownik… Nigdy nie chciał być kimś takim, wyrażał tylko nowe realia i zawierał je w swoich wierszach. Żądano od niego piosenek wskazujących palcem, a on palców miał tylko dziesięć. Pragnął pokazywać ludziom jedynie właściwą drogę, a tymczasem wszyscy wokół chcieli, by stanął na czele pochodu i gdzieś ich poprowadził. A od tego były przecież inne osoby.

Bob Dylan zawsze był „gdzieś indziej”, podczas gdy reszta szła główną drogą. Nadal jest chodzącą historią Ameryki, którą zamyka w swoich piosenkach. Jego piosenki nie biorą się z niczego, wyrastają z głębokich korzeni i przez to wciąż mają nam coś do powiedzenia, nie są obojętne – a to jedna z najgorszych chorób. Kolejny hit w komercyjnym radiu w końcu nie zmienia świata, nie sprawia, że próbuje stać się on choć odrobinę lepszy, nie wnosi nic nowego – tylko istnieje, a to przecież za mało.

Czy w naszych czasach również nie „wypacza się prawda o wojnie i pokoju”? Czy nie ma takich osób, jak Mistrzowie Wojny, którzy „skryci za biurkami rzucają na świat strach; zabijają dzieci, nawet te nienarodzone bez imienia? Oczywiście, że są, nie trzeba ich nawet z lupą szukać – wystarczy tylko zdjąć im maski. Jak to zmieniać? Własnymi, drobnymi krokami.

Wyczytałem gdzieś, że same wiersze i muzyka to za mało – muszą również być gdzieś ludzie, którzy przekują słowa poetów w prawdziwe czyny.

Mikołaj Wyrzykowski