Tryb pielgrzyma oznacza zupełnie inne życie. Zupełnie. I trzeba się do tego przyzwyczaić. Wstajemy wcześnie rano, czasem bardzo wcześnie (nawet o 4.30, ale to już osobna historia) i wyruszamy w drogę. Wędrujemy, 5, 10, 15…30 km, są postoje, na kawę, na kanapkę, bez i ze zdejmowaniem butów, aż w końcu docieramy do albergue, na popołudnie i noc próbujemy zadomowić się w mieście. Rano wszystko zaczyna się od nowa.  Mówią, że jeśli już raz zacznie się iść, wejdzie się tryb pielgrzyma, nie można przestać. Wciąż chcemy iść naprzód.

Pierwszego dnia wyruszliśmy z Oviedo dość wcześnie. Udało nam się jeszcze trafić na polską mszę  – spotkaliśmy polską grupę z księdzem, która wybierała się na szlak primitivo. Twierdzili, że to Norte jest najtrudniejszy.

Szczerze mówiąc, jest trudny. Ale nadal myślę, że to primitivo wymaga najwięcej.

Pierwszego dnia mieliśmy dojść do Aviles, czyli 30 km do przejścia. Wytyczyliśmy sobie całą trasę tak, aby codziennie robić mniej więcej 30 km. Czasem dochodziło do 40, a czasem szliśmy tylko 15 km. Potrzebne jest i to, i to. Szliśmy Camino del Norte, więc nie musieliśmy tak pędzić jak na szlaku francuskim.

Mogliśmy iść spokojnie. I tego też musiałem się nauczyć.

Dlatego czasem wychodziliśmy wcześnie rano i dochodizliśmy do kolejnego albergue koło 14 lub nawet 13, a czasem szliśmy przez cały dzień. W końcu, co innego nam zostało oprócz wędrowania?

Ustaliliśmy nasz dzienny budżet na nie więcej niż 10 euro. Większość albergue kosztuje 6 euro, a na całym szlaku trafiły się również dwa donativo, czyli co łaska. Mieliśmy więc 4 euro na resztę wydatków. Już w kilka dni po wyruszeniu z Oviedo mieliśmy pewien schemat dnia: rano pobudka (nie polecam być tym, który budzi. Bywa ciężko, naprawdę), śniadanie, wyruszenie w drogę, pierwszy przystanek 10 km dalej, chyba że wcześniej mamy ochotę na poranną kawę. I potem już idzie z górki. Kiedy dochodzimy do albergue, zmęczeni padamy na łóżka, bierzemy prysznice, potem dostajemy pieczątki i kto może, wybiera się do miasta na zakupy.

Kiedy w połowie camino wchodziłem do supermarketu, wiedziałem już dokładnie, co kupić. Codziennie kupowaliśmy to samo.

Bagietka, ser lub szynka (pyszne chorizo lub jamon!), pomidory lub oliwki, jogurty na rano, croissants lub magdalenki i czasem owoce. I piwo. Nic tak dobrze nie robi, jak piwo po długiej drodze: oficjalne piwo naszego camino to Estrella Galicia. Jeśli jest kuchenka, a była dostępna dopiero po paru dniach, wtedy gotowaliśmy. Pyszny obiad, czy to spaghetti, czy ryż z owocami albo nawet naleśniki: wychodziło nam mniej niż 1 euro na głowę. Zostawało więc jeszcze 1 euro na poranną kawę.

Na drodze z Oviedo do Aviles nie spotkaliśmy żadnego pielgrzyma. Zresztą, sami nimi jeszcze nie byliśmy. Parę dni zajęło mi, zanim zmieniłem parę mechanizmów w mojej głowie i przyzwyczaiłem ciało do trybu pielgrzyma. Oznaczał on brak początku, brak końca: bycie w ciągłej wędrówce. Tylko upodabniając się do drogi mogliśmy przetrwać na camino.

Mikołaj Wyrzykowski

DCIM100MEDIA

Tak zaczynamy spod albergue w Oviedo

DCIM100MEDIA

W Aviles, już na szklaku północnym

DCIM100MEDIA

Nasi kucharze

DCIM100MEDIA

Uczta naleśnikowa