Erckmann-Chatrian napisał w dziewiętnastym wieku powieść opisującą losy niejakiego Fritza Kobusa. Jest to posiadający pokaźny spadek po ojcu młodzieniec, który decyduje się nie pracować: zamiast tego zamierza po prostu korzystać z życia, spędzając wieczory z przyjaciółmi i pijąc dobre wino, które jest oczywiście niezbędne do cieszenia się życiem. Nie ma więc co się dziwić, że Fritz Kobus jest bohaterem Alzacji oraz patronem winnicy, którą odwiedziłem.
„Mój dziadek posiadał kiedyś restaurację w Otrott, która zresztą nadal istnieje i nosi imię l’ami Fritz„, wyjaśnia Antoine Schmitt, syn właściciela winnicy, „Produkował wino tylko dla tej restauracji. W 1993 postanowiliśmy założyć naszą domaine i zająć się na poważnie winoroślami.”
Znajdujemy się w przytulnym wnętrzu jednego z domów Otrott o pięknych, pruskich murach. Po kilku słowach wstępu Antoine wyciąga kieliszki oraz butelki. Rozpoczyna się degustacja, rozmowa schodzi bezpośrednio na temat wina.
„Czerwone wino z Otrott to nasza specjalność. Jest wyjątkowe, dlatego że w Alzacji zwykle produkuje się wina białe: pogoda oraz ziemia bardziej przystosowane są do białych szczepów. W Otrott jednak mamy ziemię gliniano wapienną, zupełnie jak w Burgundii. Około 900 lat temu przywędrowali w te rejony mnisi i założyli pierwsze winnice. Przynieśli ze sobą oczywiście pinot noir, słynny szczep Burgundii. Problem tylko w tym, że wiele osób przyjeżdża i próbuje doszukiwać się w alzackich winach smaku burgundów. Rouge d’Otrott jest czymś zupełnie innym!”.
Rzeczywiście, nigdy wcześniej nie słyszałem o winie czerwonym z Alzacji. Zwykle w charakterystycznych, smukłych butelkach tego regionu znajdziemy wino białe, takie jak dojrzewający w beczkach riesling o złożonym aromacie; prosty sylvaner, idealny na letni piknik; czy gewurtztraminer, najsłodszy z tej trójki o fantastycznym, bardzo łatwo wyczuwalnym smaku litchi oraz róży.
Smakujemy kilka roczników wina czerwonego. Jak na wielu winnicach, i tutaj przy produkcji oddziela się wino ze starszych i z młodszych winorośli: starsze dojrzewa przez półtora roku w młodszych beczkach i odwrotnie.
„Niektórzy winiarze używają tylko nowych beczek, ale winom nie wychodzi to na dobre”, kontynuuje Antoine, „W kontakcie z beczką wino może sporo zyskać, ale też naprawdę dużo utracić, dlatego trzeba być uważnym.” Podaje mi kawałek chleba i wody, aby oczyścić smak oraz węch przed przejściem do degustacji win białych. „Tutaj w Alzacji nadal walczymy o to, aby nasze wina zostały docenione. Zaraz po drugiej wojnie winiarze spieszyli się, aby wyprodukować jak najwięcej wina. Zbierali wszystkie winogrona, niedojrzałe wraz z dojrzałymi. Nie wyszło im to na dobre. Zwykle okazywało się, że wino nie ma w sobie wystarczająco dużo alkoholu, trzeba było więc dodawać cukru. Z tego powodu wina Alzacji przez długi czas były uznawane albo za zbyt kwaśne, albo za słodkie.”
Po skończonej degustacji wsiadamy do samochodu, aby zobaczyć winnicę z bliska. Po drodze mijamy konia pasącego się na polu. „To Romeo”, wskazuje mi go Antoine, „Pracuje z nami, gdyż wzgórza są czasem zbyt pochyle i uniemożliwiają użycie maszyn. Tutaj nadal pracujemy według tradycyjnych metod”.
Zatrzymujemy się na zielonym wzgórzu. Widać stąd Mont St. Odile, a Antoine przekonuje mnie, że widoczna jest również wieża katedry w Strasbourgu. Jest jednak zbyt pochmurno, skupiamy się więc na rzędach winorośli. Wcześniej wyczytałem gdzieś, że w Alzacji na początku każdego rzędu sadzono różę, która miała chronić winorośle przed chorobami. Wspominam o tym.
„To tylko bajka”, śmieje się Antoine Schmitt, „Róże nie działały, ale przynajmniej ładnie to wyglądało. Teraz mamy jeszcze poważniejsze zmartwienia niż te choroby… Przez suszę stracimy w tym roku jedną trzecią produkcji”
Pokazuje mi uschnięte winorośle, choć zdaje się nie tracić nadziei na dobry rocznik. Powraca do tematu mnichów, którzy w średniowieczu przynieśli tu pierwsze szczepy. Wyobrażam ich klasztor na Mont St. Odile i pierwsze winnice, następnie wędruję myślami przez średniowiecze, postać Fritza Kobusa i ostatnie epoki, kiedy Alzacja przechodziła nieustannie z rąk francuskich do niemieckich i odwrotnie. Ziemia, po której właśnie spacerujemy w ten pochmurny dzień, zdaje się pamiętać te wszystkie wydarzenia i przekazywać je winoroślom, które stają się powodem lub pretekstem do rozmów na wszystkie tematy: dotyczące historii regionu, osobistych opowieści czy po prostu cieszenia się życiem. Po tylu odwiedzonych winnicach nadal nie mogę się nadziwić, jak wiele kryje w sobie butelka wina.
Mikołaj Wyrzykowski