Kolorowy przemarsz wszystkich dzielnic, grillowane sardynki, głośna muzyka do rana na wszystkich ulicach: oto największa fiesta Lizbony. Przypada w nocy z 12/13 czerwca i jest obchodzona na cześć… św. Antoniego, który jest patronem miasta i to właśnie w nim się urodził. Kiedyś impreza stricte religijna, dziś nazywa się ja na dwa sposoby: Noc św. Antoniego lub Fiesta Sardynki.
Już od popołudnia trwają przygotowania. Na ulice miasta wystawiane są grille, samochody przywożą beczki piwa, a całe rodziny układają stoły i krzesła przed swoimi kamienicami. Słońce coraz bardziej opada w stronę horyzontu, kiedy spacerujemy wąskimi uliczkami Alfami, a nad naszymi głowami wiszą kolorowe girlandy. Niektórzy już rozpalają grille, obtaczają sardynki w soli i przygotowują kawałki mięsa, z których potem zrobią bifanę (bułka przełożona grillowaną szynką). My zaś kierujemy się na Avenida de Libertad, gdzie ma nastąpić oficjalne rozpoczęcie fiesty.
Jest 21.00. Stoimy mniej więcej pośrodku bulwaru i słyszymy już dźwięki orkiestry, która towarzyszy tancerzom z każdej dzielnicy. Oglądamy grupę reprezentująca Bairro Alto, która zaraz dotrze do nas. Idą z samego początku alei, pozdrawiając wiwatujących ludzi. Po chwili zatrzymują się, by tańczyć i śpiewać, pokazując charakterystyczne cechy swojej dzielnicy. Karnawał.
W tym czasie na wszystkich ulicach Lizbony rozkręca się fiesta, która trwać będzie do samego rana. Zapadł już zmrok i zapaliły się latarnie, a więc nastał czas radosnych okrzyków, śmiechu, tańców, nastał czas wina, przypadkowych spotkań i wznoszenia rąk ku niebu, jakby tej jednej nocy możliwe było dotknięcie gwiazd. Trudno się gdziekolwiek dostać, przecisnąć przez napierający z dwóch stron tłum. Na plecach ciążą nam plecaki, gdyż tego ranka wymeldowaliśmy się z hostelu i postanowiliśmy do niego nie wracać. Skoro jest fiesta, będziemy się bawić całą noc!
Przed straganami kotłują się ogromne kolejki ludzi. Każdy chce zjeść grillowaną sardynkę, bifanę, caldo verde, napić się piwa czy wina. Próbuję sardynki na chlebie (oczywiście przygotowanej bez wcześniejszego patroszenia) oraz caldo verde, czyli tradycyjnej portugalskiej zupy, która składa się z jarmużu, ziemniaków, oliwy i soli.
Przeciskamy się dalej, zamawiamy piwo, kontynuujemy naszą nocną wędrówkę. Każda ulica, każdy skwer czy najmniejszy plac ma swoją własną fiestę. Z rzadka trafiamy na cichszą ulicę. Zwykle mury kamienic pulsują od dźwięku bębnów, a roześmiani ludzie podnoszą ręce, przepuszczając pod nimi nadciągający z naprzeciwka tłum. Czas płynie szybko. Niektórzy już przysiadają na schodkach, ale to tylko nieliczni, większość jeszcze stoi i rozmawia, przekrzykując muzykę, zamawia kolejną sardynkę, wypija kolejne piwo.
Na placu przed kościołem św. Antoniego, gdzie znajduje się miejsce jego pochówku, ludzie zapalają świece. Choć impreza dawno już straciła swój wymiar religijny, jutro, czyli 13 czerwca, Lizbończycy obudzą się i po południu wyruszą w procesji św. Antoniego, która zacznie się właśnie tutaj.
Zbliża się ranek. Zostało jeszcze sporo mięsa, chleba i wina. Co się z nim stanie? Jutro będzie kolejna fiesta, przecież cały czerwiec poświęcony jest św. Antoniemu!
Lecz to noc z 12/13 czerwca jest najważniejsza. Opuszczając centrum Lizbony, myślę że nie mógłbym wymyślić dla siebie lepszej imprezy urodzinowej.