Wychodzimy z metra. Niebo cudownie się rozjaśniło, wiatr przegnał ciemne chmury. Deszcz już przestał padać, tylko ulice zostały mokre, twarze przechodniów odbijają się w kałużach. Stoję przy  latarni na Pont Alexandre III, wpatrując się w wieżę Eiffela z głową zatopioną w chmurach. Nad Sekwaną właśnie zachodzi słońce.

Są różne zachody słońca. Lecz nie zawsze masz wrażenie, jakby zachodziło ono specjalnie dla ciebie, jakby tajemnicze siły żywiołów zmówiły się ze sobą i przywiały cię w to miejsce, abyś właśnie tutaj i w tym momencie mógł podziwiać niewiarygodny spektakl, który przygotował dla ciebie Wszechświat. Mam takie wrażenie, stojąc na Pont Alexandre III.

Słońce chowa się za horyzontem, niczym dziecko, które boi się ciemności. Godzinę później zapalają się latarnie, zmierzch zakrywa tęczę, która pojawiła się po deszczu. Sekwaną płyną bateau mouche, rozsuwając dziobami pełgające, barwne płomyki światła, które latarnie rzucają na wodę niczym zaklęcia. Blady księżyc wspina się po schodach nieba. Wieża Eiffela wysyła sygnały świetlne. Uspokaja się szum samochodów na ulicy.

Po moście spacerują zakochane pary, zagubieni wędrowcy, którzy myślą o miłości, spacerują ci, którzy czekają i są oczekiwani. W Paryżu trwa spektakl świateł, noc przychodzi powoli i delikatnie, jak kolejne wersy sonetu pojawiające się w głowie poety. Zbliża się północ.

W Paryżu można się zakochać.

Wsiadamy do metra. Razem z nami wchodzi mężczyzna z głośnikiem i trąbką i gdy tylko pociąg rusza, zaczyna grać „What a wonderful world”.

Mikołaj Wyrzykowski


1 komentarz

monika · 14 lipca 2014 o 08:48

Jak bym powłóczyła się z Wami po Paryżu. ech…

Możliwość komentowania została wyłączona.