Lubię GPS-a. Jest taki prosty w obsłudze. Ułatwia życie. Podczas drogi nie trzeba mieć wciąż oczu utkwionych w mapie – on prowadzi nas do celu. I to najkrótszą, najszybszą drogą. Nic nie jest mu straszne.

GPS* kocha podróżować po Włoszech. Tu może się wyszaleć: poskakać po malowanych wzgórzach Toskanii, wspinać się na skaliste szczyty zarośniętymi dróżkami, w których mieści się tylko jeden samochód osobowy…uwielbia nas wyprowadzać w pole. A raczej w góry. Nie wiem tylko, czy do tej pory udało mu się dogadać z naszym camperem – bo z kolei ten osobnik woli trzymać takie atrakcje z dala od swojego pola widzenia.

 

Jedziemy drogą szybkiego ruchu, wypoczęci i wykąpani w Adriatyku, gdy wtem GPS wymawia zgubne słowa: za dwieście metrów skręć w prawo. W prawo? Nie ma sprawy, przecież i tak chcemy dotrzeć do Morro D’Alba (region Marche), by tam nocować przy winnicy. Nie znamy jeszcze jego niecnych zamiarów, więc słuchamy rad. Do czasu.

Spieszy się nam, nie możemy za późno trafić do agroturystyki. Rolnik nie będzie tyle czekał, kolacja też.  A może nasz przewodnik znalazł jakiś skrót?

Rzeczywiście znalazł skrót. Taki z prawdziwego zdarzenia. Droga jest wąska, bardzo wąska, a do tego pochylają się nad nią gałęzie drzew, witając odważnych, którzy nią jadą. Do tego wije się, zakręca pod ostrym kątem, wciąż wspinając się w górę, a potem zjeżdżając na dół. I jest długa. Za długa. Całe szczęście, że nie trzeba trąbić na zakrętach.

Ale mamy dzielnego kierowcę i campera, który choć ledwo dyszy i wciąż kaszle, na pierwszym biegu nieugięcie wspina się na zielone wzgórza i pokonuje kolejne zakręty, potem ostrożnie zjeżdża z powrotem w dolinę.

Tata coraz głębiej wciska się w fotel, kurczowo ściskając skórzaną kierownicę. Takiego testu jeszcze nie przechodził – ta droga jest przejezdna chyba tylko dla zaprawionych w boju włoskich kierowców. „ Odmawia Zdrowaśki.” – powiadam sobie w myślach. Lepszej rady nie ma w takich przypadkach: wciskać gaz i modlić się, by udało się wjechać pod górkę. A, i żeby później nie było następnej.

Wszyscy trzęsą się ze strachu. Z niepewności. Gdybyśmy się teraz zatrzymali, niechybnie stoczylibyśmy się na dół. Nic nie zatrzymałoby ogromnej masy campera, nie uchroniłoby go przed upadkiem. Nic.

Trzeba zachować spokój i skupienie. Wytrwałość. Uczucia skraplają się, spływając cienkimi strużkami po czole. Dotarliśmy już tutaj, nie możemy zawrócić.  Nie oglądamy się za siebie. Wciąż posuwamy się do przodu, metr po metrze. Powoli. Bardzo powoli.

Tylko przesuwający się za szybami krajobraz pozwala oderwać myśli od trudu wspinaczki. Z twardej, spękanej ziemi wyrastają winorośle. Ponad ich liśćmi górują złoto-zielone wzgórza, które jakby wyskoczyły z jakiegoś obrazu. Z pojedynczymi, starymi domkami stojącymi na ich szczytach. Ostatnie promienie zachodzącego słońca układają swoje głowy do snu na dostojnych, smukłych cyprysach, które śmieją się do falujących na lekkim wietrze kłosów zbóż. Delikatne wzgórza ciągnące się aż po horyzont w oddali połyka mgła – i zapewne oblizuje się ze smakiem, bo nie wszędzie trafia się na tak pyszne kąski. Niektóre ze wzniesień sprawiają wrażenie, jakby zaraz miały im wyrosnąć skrzydła, pozwalając im wznieść się ponad chmurami…

W samochodzie panuje cisza. Tylko GPS wciąż tym samym, bezbarwnym głosem podrzuca nam pod nos swoje „cenne” rady. Wypatrujemy szerokiej drogi, jakiegoś innego samochodu, promyka nadziei, który powie nam, że to już koniec…i jest! Droga szybkiego ruchu, z kilkunastoma samochodami swobodnie jeżdżącymi po asfalcie. To jest to! Nasz klucz do wyrwania się z tych ścieżek strachu i trafienia do rolnika! Tam w końcu będziemy mogli odpocząć.

Ale moment…Otwieram mapę i uważnie śledzę oczami kierunek, w jakim posuwa się droga, z której zjechaliśmy. Okazuje się, że…nie, to niemożliwe. Podnoszę wzrok i porównuję rzeczywistość z tym, co na mapie. Przed nami ciągnie się ta sama droga, z której zjechaliśmy. Ta sama! Zamiast prowadzić przez sam środek góry, ona ją okrąża i ląduje po drugiej stronie. My zrobiliśmy coś dokładnie odwrotnego. Co na to poradzić? GPS może i zna na pamięć osiemnaście krajów Europy, ale nigdy się nie nauczy tego, co najważniejsze w wybieraniu właściwej drogi – nie nauczy się logicznie myśleć.

– Nie spojrzałeś wcześniej na mapę? – denerwuje się tata – Można było temu zapobiec! Trzeba było kierować się znakami, a nie…Już nie ufam tej podróbce przewodnika, przy następnej wyprawie chyba wyrzucę go za okno!

Hmm..a jednak lubię GPS-a. Nie wiedziałem, że jest tak wytrawnym alpinistą, ale mimo wszystko lubię go. Co byśmy bez niego zrobili? Ile przygód by nas ominęło!

To miejsce pewnie też nie byłoby tak piękne, gdyby nie trudy, jakie musieliśmy pokonać, by do niego dotrzeć… [ Mikołaj  Wyrzykowski]

DSC00717-1

 

* Niewielkie, często złośliwe urządzenie, które posiada w pamięci mapę większości krajów świata i za pomocą sygnału odbieranego z satelity potrafi ustalić nasze położenie i doprowadzić do celu, który sami wyznaczymy. Jakimi drogami to zrobi, to już zupełnie inna sprawa.

 

Zapraszamy do przeczytania artykułów w najnowszym numerze młodzieżowego czasopisma”Pod wiatr” nr 4-2012 www.podwiatr.pl, skąd można ściągnąć w formacie pdf cały numer- „Mój przyjaciel GPS”, Mikołaj Wyrzykowski, s.5- relacja z naszego wyjazdu do Włoch