Bogactwo muzeów. National History Museum, Science Museum, British Museum…można tam wejść, jak statek wpływający na nieznane wody, i odkrywać, szerzej otwierać oczy, zadziwiać się. Odsłaniać przeszłość, rozpoznawać teraźniejszość, próbować odgadnąć przyszłość. Po kilku godzinach spędzonych w muzeum czuję się trochę zmęczony, przytłoczony, oszołomiony, jakbym nie spał przez trzy dni – mam wrażenie, że mózg zaraz po prostu mi eksploduje. Otwieram wtedy drzwi i wychodzę odetchnąć świeżym powietrzem.
Pada deszcz. Ale to nie wszystko – on nie spada tylko z nieba, uderza również z przodu, z boku, wydaje się nawet, że pada z ziemi ku górze. Jest wszędzie. I towarzyszy mu wiatr. Właściwie wichura, przy gwałtowniejszych podmuchach. W gazecie pisali, że jeden taki podmuch przewrócił jakąś kobietę. Pewnemu mężczyźnie, który schodził do stacji metra na Baker Street, wiatr z zaskakującą łatwością zdmuchnął materiał z parasolki, pozostawiając sam szkielet. W gazetach, które czytam w metrze, codziennie piszą o zalanych ulicach, ludziach, którzy do pracy muszą pływać kajakami…Katastrofa. Chodniki w wodzie, woda leje się z nieba, wieje silny wiatr, więc ciężko nawet rozłożyć parasolkę. Buty, spodnie, płaszcz…człowiek jest cały mokry.
Wspaniała pogoda na zwiedzanie Londynu. Na piękny spacer. Jeśli dziś przypadkiem ktoś z was był w Londynie i widział jegomościa w czarnym płaszczu i czarnych włosach, pod parasolką, niosącego w dodatku czerwoną różę – to właśnie byłem ja. Podczas długiego spaceru.
Musiałem się przecież przespacerować. Miałem już przesyt muzeów. Jest przecież tyle miejsc, w które warto zajrzeć.
Zagrać na pianinie na dworcu St Pancras.
Obejrzeć stare zabawki u Pollocka.
Zajrzeć do Sherlocka Holmesa.
Podziwiać panoramę Londynu ze wzgórza Parliament Hill w Hampstead Heath.
Zobaczyć dom, w którym przez jakiś czas mieszkał i tworzył John Keats
Dotknąć murów Royal Albert Hall, gdzie koncertowało tylu legendarnych artystów.
Pójść między wieżowce w City,
szukać fryzjera na Fleet Street.
Chodząc z tłumem lub pod prąd, przebiegać przez pasy dla pieszych, rozglądać się uważnie dokoła, szukać twarzy innych ludzi. Gubiąc się i odnajdując, włócząc samotnie jak jaskółka między wizjami przyszłości a cieniami przeszłości, pragnąc zatrzymać te chwile. Przy wichurze, gdy pada deszcz.
Kiedy rozkładałem parasolkę, czasem, przy silniejszym podmuchu wiatru, myślałem że zaraz odlecę, wzbiję się w niebo, wyląduję na którejś z chmur. Gdybym tak odleciał, pewnie pięknie byłoby patrzeć z góry na ziemię, ale i brakowałoby mi tych kałuż, przemoczonych butów, nóg, które odmawiają posłuszeństwa, chociaż mimo to idą dalej.
W ostatni dzień moich londyńskich wakacji wszyscy biegają z różami. Róża wyrasta, rozkwita, potem znika. I pojawia się następna.
Jutro odlatuję naprawdę.
Mikołaj Wyrzykowski
zapiski z Londynu