Zastanawiałem się ostatnio nad rutyną. I myślałem nad różnymi rodzajami pracy. Jedną z rzeczy, których się najbardziej obawiam, jest monotonna, nudna robota, gdzie każdego dnia pracownicy wykonują te same czynności w wielkiej korporacji. Tak właśnie zaczyna się islandzki film „Fusi”.

Ale tak się nie kończy. Bo tytułowy bohater przechodzi zmianę poprzez spotkanie pewnej dziewczyny na kursie tańca kowbojskiego. Fusi jest gruby i nieśmiały. I pracuje na lotnisku przy przeładowywaniu bagaży. Koledzy się z niego śmieją. Mieszka wciąż z mamą. Nie wychodzi do ludzi. Robi wciąż to samo, je to samo, pracuje tak samo, bawi się tak samo. Wydaje się więc nieciekawy. I coraz bardziej zapada się w sobie…

Aż spotyka dziewczynę na kursie tańca. W końcu Fusi czuje się komuś potrzebny.

Nie jest to jednak amerykańska historia wielkiej, łatwej miłości. Myśl filmu nie jest podana na tacy. To film, który gdzieś w nas uwija sobie gniazdko, bo bardzo wiele mówi.

O zmianach właśnie. O tym, że miłość może przyjść i może odejść, ale ważne, czy coś zostawia. Czy coś zmienia.

Mikołaj Wyrzykowski

Poprzez ten film odkryłem kino islandzkie. Jestem zachwycony.

Virgin Mountain, Fúsi · reż. Dagur Kári, Islandia 2015, 94’