To słynny masyw, który góruje nad całym Aix en Provence. Widzę go codziennie, jadąc na studia. Był inspiracją dla Cezanne’a, który malował go przez długie lata i o różnych porach dnia. Stworzył kilkadziesiąt obrazów góry św. Wiktorii. Teraz jest ona atrakcją dla tych, którzy zamiast morza wolą góry i mają ochotę na małą wspinaczkę. Choć może i nie taką małą.
Myślę sobie, że to w ogóle niesamowite, że w okolicy Aix en Provence mamy to, po co w Polsce trzeba jechać albo na północ albo na południe. Tutaj wsiadasz w autobus i za godzinę jesteś nad morzem (a jeśli lubisz wędrówki po skałach, tam też znajdziesz coś dla siebie – w końcu to region calanques). Wybierasz inny autobus i jedziesz na górę św. Wiktorii.
Właśnie: jaki autobus wybrać, żeby się tam dostać?
Jeśli jesteście w centrum Aix, kierujcie się na Mouret Gare Routiere, to zaraz obok głównego dworca autobusowego. Tam z Quai 23 odjeżdża autobus nr 110 w kierunku Puyloubier. Jest odpowiednio krótki, aby pokonywać ostre, górskie zakręty, a przy tym cały skrzypi, ale nie martwcie się, dojedziecie nim na miejsce. Przynajmniej większości się udaje. Pamiętajcie tylko, żeby przy wejściu poprosić kierowcę o przystanek Le Bouquet. Ja tego nie zrobiłem, przeoczyłem przystanek i wysiadłem 9 km dalej w Puyloubier. Ale to nic. Przeszedłem się trochę, poczułem znowu ducha Camino, potem złapałem stopa i trafiłem na miejsce.
Stąd właśnie, a właściwie z małego parkingu tuż obok różne ścieżki prowadzą na La Croix de la Provence znajdujący się na szczycie La Sainte Victoire. Ścieżek jest wiele. Można wybrać Chemin de Venturiers, jest prosta i najbardziej uczęszczana, ja jednak zdecydowałem się na szlak czerwony, który nie jest aż tak trudny, a za to podobno ładniejszy, prowadzą przez refuge Cezanne (teraz zamknięte). I też jest na nim wcale niemało ludzi: nie jestem sam, idąc pod górę, a wśród skał słychać wciąż głosy nawołujących się osób. W pewnym momencie stajemy przed życiowym wyborem – przed sobą widzimy kamień, który wskazuje, że na lewo prowadzi droga łatwa, zaś na prawo droga trudna. Czas przejścia jest ten sam, półtorej godziny. Większość wybiera oczywiście tą łatwą przez Pas de l’Escalette, i ja może też powinienem tak zrobić.
Ale nie zrobiłem. Razem z paroma osobami poszliśmy trudniejszą ścieżką. Chciałbym powiedzieć, że wcale nie była taka straszna, ale skłamałbym. Była. Słabo widoczna, wspinała się pod górę pod ostrym kątem, a przy tym nie było żadnych schodków z kamieni, same nagie skały. Myślałem jednak, że wszystko jest w porządku, póki nie trafiłem na Pas du Berger. To właściwie pionowa ściana skalna, na której nie ma żadnego sznura czy drabinki: trzeba wspiąć się parę metrów, szukając zagłębień w skale. Sporo wymaga również Pas du Moine, tuż przed połączeniem się z łatwiejsza ścieżką.
Droga jest trudna i piękna. Widać wody barrage de Bimont o mocnej, niebieskiej barwie, a także samo Aix en Provence i okoliczne miasteczka. Wokół ciągną się również pomniejsze pasma skalne, gdzieś u ich stóp można dostrzec parę domków i drogi wijący się wśród lasów. Zapiera dech w piersiach – często przystawałem, aby odetchnąć i po prostu chłonąć ten widok. I wspinałem się dalej. Droga przez Pas du Berger oraz Pas du Moine to fajna przygoda, wszyscy daliśmy radę, jednak jeśli ktoś nie czuje w sobie żadnego spokrewnienia z kozicami górskimi, lepiej wybrać tę łatwiejszą ścieżkę.
Na szczycie góry św. Wiktorii znajduje się kaplica wybudowana przez tutejszych mnichów w XVII wieku, a także słynny, mierzący osiem metrów Krzyż Prowansji z 1875 roku. Tutaj wszyscy siadają, robią piknik, rozmawiają, podziwiają rozciągający się dokoła widok. Ludzie w każdym wieku, studenci, emeryci, turyści oraz ci, którzy zaraz skoczą na lotni. No i psy. Kilka psów, które naprawdę podziwiam.
Stąd prowadzą ścieżki do Puyloubier czy barrage de Bimont. Ja jednak zdecydowałem się od razu wrócić, wybierając ścieżkę Imoucha. Też lepiej uważać, gdzie się stawia stopy.
Czekając na autobus zdałem sobie sprawę, że mam na sobie jedynie T-shirt, a temperatura powietrza wynosi 29 stopni Celsjusza. Jest 29 października. Idealny dzień na wędrowanie.
Mikołaj Wyrzykowski