Nie wiem, czemu te słowa jeszcze nie padły na blogu: uwielbiam Aix en Provence, jego wąskie uliczki, kamienice koloru wyblakłej ochry z ich obdrapanymi okiennicami, uwielbiam przed południem przejść się zawsze dostojną Cours Mirabeau, a wieczorem wpaść w gwar barów Rue de la Verrerie. Uświadamiam to sobie wciąż na nowo, a zwłaszcza teraz, gdy wiosna rozkwitła w pełni.
Zachwyt przychodzi niespodziewanie, zwykle kiedy postanawiam powłóczyć się trochę bez żadnego konkretnego celu. Uświadamiam sobie wtedy, że nadal są zakątki, których nie znam. Aix, jako miasto tysiąca fontann, zawsze ma do zaoferowania kolejny uroczy mały plac, na którym można przysiąść i odpocząć przy plusku wody. Albo fasadę kamienicy, która uwodzi pnącym się bluszczem oraz postawionymi na parapecie kwiatami. Albo, co odkryłem ostatnio, rzeźbę św. Jakuba-pielgrzyma na rogu ulicy!
Jeśli włóczę się leniwym porankiem, zawsze zaglądam na któryś z lokalnych targów. Gawędzę ze sprzedawcami, obserwuję kupujących, smakuję konfitury z fig, miodu lawendowego, tapenade z czarnych oliwek… Smaki, kolory, zapachy oraz szum rozmów dokoła na nowo mnie odurzają, i leniwy poranek rozciąga się na resztę dnia, a nawet na lato, które tutaj spędziłem: wspomnienia z pierwszych doświadczeń w Aix zawsze powracają przy ponownym odkrywaniu miasta. Zatracam się w czasie, pięknie oraz wąskich uliczkach, które zawsze stroją się inaczej przy różnych porach dnia i nocy.
W czasie tych dwóch lata sporo nasłuchałem się narzekań na temat Aix en Provence: jako że to miasto („perełka Prowansji”) zbyt wyniosłe, zbyt turystyczne, drogie, ludzie są powierzchowni i chodzą z zadartymi nosami itp. itd. To prawda, i pewnie się ze mną zgodzicie; wystarczy jednak jednego wiosennego, słonecznego dnia wybrać się na spacer…
Albo zrobić sobie sjestę w Parc Jourdan po zakończonej sesji 😀