Fatima od początku leżała u podstaw naszego wyjazdu. To z jej powodu wybraliśmy Camino Portugues i dlatego też wylądowaliśmy w Lizbonie, gdzie uczestniczyliśmy w fieście św. Antoniego. Fatima była celem naszych działań i to z niej również wszystko później wynikało. Nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, aby dotrzeć tam na pieszo, wybraliśmy więc podróż stopem.
Już od samego początku nie było łatwo. Spędziliśmy całą noc, włócząc się uliczkami rozkrzyczanej i roztańczonej Lizbony i właściwie nie przymykając oka. Ostatkiem sił dotarliśmy na lotnisko, gdzie przespaliśmy się godzinę, zjedliśmy resztkę chlebka bananowego, który zawsze piekę na podróż i wczesnym rankiem wyszliśmy, aby szukać szczęścia u kierowców samochodów.
Mimo tego, co zaraz opiszę, jeśli chcecie złapać stopa z Lizbony w kierunku Porto, stańcie przy drodze wylotowej prowadzącej obok lotniska na autostradę A1. To dobry punkt.
Znalazłem go na stronie hitchwiki.org, którą polecam wszystkim autostopowiczom. Można tam znaleźć mapę całego świata z punktami, w których można złapać stopa i opiniami na ich temat. Utwierdzeni kilkoma przykładami, wierzyliśmy więc, że bardzo szybko złapiemy jakąś okazję.
Czekaliśmy całe trzy godziny. Staliśmy w miejscu, co jakiś czas wymieniając między sobą karton z napisem „Fatima” i z każdym, choćby lekko zwalniającym samochodem, nasza nadzieja rosła, jednocześnie tracąc na realności. przez kolejną godzinę szukaliśmy lepszego miejsca, aż w końcu wróciliśmy do punktu pierwotnego. Ledwo wystawiliśmy karton, a zatrzymała się kobieta z dwójką dzieci w małym samochodzie. Jakoś się w środku ścisnęliśmy i dojechaliśmy w okolice Fatimy. Zostało nam wtedy około 25 km do sanktuarium. Wygłodniałym wzrokiem szukaliśmy jakiegokolwiek supermarketu, choć okolica na to nie wskazywała. Maszerowaliśmy więc, wciąż trzymając w rękach napis „Fatima”. Po chwili zatrzymał się Portugalczyk, który dowiózł nas wprost pod supermarket. Zaraz potem, kiedy słońce już niemiłosiernie prażyło, pewien ksiądz zabrał nas wprost do albergue, znajdującego się za sanktuarium schroniska dla pielgrzymów na Camino de Santiago.
Czy musieliśmy czekać te trzy godziny, aby złapać pierwszego stopa? Możliwe, nie wiem. W tym czasie zdążyłem już kilka razy zwątpić, po co właściwie jadę do Fatimy.
Zrozumiałem to tego samego dnia o 21.30, kiedy przed Kaplicą Objawień odprawiane jest codzienne nabożeństwo różańcowe. Mogłem wątpić, ale ogromna, silna wspólnota ludzi i blask setek świec był tak ujmujący, że nie mogłem mu się oprzeć. Za zasłoną wszystkich naszych myśli i działań musi kryć się jakieś większe piękno, które wbrew pozorom często krzyżuje się z prawdą i sensem. Zdaje mi się, że wtedy właśnie to odkryłem. Nie myślałem, po prostu tego doświadczyłem.
Kolejnego dnia znów łapaliśmy stopa. Byłem już bliski załamania, więc stwierdziłem, że zaczniemy zmawiać różaniec: po kilkunastu sekundach zatrzymał się samochód, który zabrał nas do samego centrum Porto. I mogę wątpić, mówić, że to był przypadek i rozkładać wszystko na części pierwsze, ale jedno jest pewne: przez chwilę uwierzyłem i to zadziałało. Przypadek skrzyżował się z pięknem i prawdą. Zadziałało. Chyba właśnie dlatego musieliśmy dotrzeć do Fatimy, i to autostopem, bo ze wszystkich środków transportu to on wymaga największej wiary: a ona wymaga z kolei dialogu.