Landmannalaugar to raj dla fotografów oraz miłośników wędrówki, a widoki warte są każde wyboju na drodze, która tam prowadzi.
To trudne to wymówienia miejsce było na szczycie mojej listy rzeczy do zobaczenia na Islandii. Dostanie się tam wymagało trochę czekania, paru godzin drogi z Reykjaviku (w tym godziny przez drogi szutrowe, na których wymagany jest samochód z napędem 4×4, gdyż wjeżdżamy w niedostępny islandzki interior) oraz kilku warstw ciepłych ubrań. Wymagałoby też trochę więcej czasu, jako że Landmannalaugar jest bazą wypadową na ponad 50 kilometrowy szlak poprzez tęczowe góry, a tego w jeden dzień nie da się zrobić. Kto ma taką możliwość, polecam zabrać ciepły śpiwór oraz dobry namiot i po prostu tam ruszyć! Już krótka wyprawa po okolicy Landmannalaugar zapiera dech w piersiach: po szarości pustkowia, poprzez które trzeba się przedostać, by się tutaj dostać, oczy błądzą po całym krajobrazie, nie wiedząc, gdzie się zatrzymać. W oddali widać śnieg na wierzchołkach gór, na horyzoncie majaczy wulkan Hekla (zwany Wrotami Piekła, straszący wszystkich od średniowiecza aż po dziś, gdy jesteśmy blisko kolejnej daty przewidywanego wybuchu), zaś bliżej kolory przechodzą od wulkanicznej czerni przez zieleń i żółć aż po czerwień żelaza. Barwy te wynikają z wysokiej zawartości minerałów w ziemi oraz aktywności geotermicznej; co jakiś czas można natknąć się na gorące źródła czy wyziewy wulkaniczne. Reszta trudna jest do opisania: nigdzie indziej nie spotkałem podobnych pejzaży, dlatego też miałem wrażenie, jakby była to inna rzeczywistość. Może więc lepiej oddadzą ją zdjęcia, a nie słowa: