Maleńki, położony na północy kraj, skąd wszystko zdaje się odległe. Kiedyś mieszkańcy walczyli o przetrwanie na wyspie, która dziś cieszy się dużym sukcesem ekonomicznym. Dlaczego tyle osób tutaj wyjeżdża?

Zadawałem sobie to pytanie, lecąc na początku tego lata z Warszawy do Reykjaviku. Samolot był pełen i nie ma co się dziwić, bo my, Polacy, stanowimy największą mniejszość narodową. Na wyspie liczącej około 300tys. mieszkańców jest nas przynajmniej jakieś 10%, co oznacza kilka rzeczy: istnieje spora szansa, że spotkamy rodaków na ulicach, w sklepach, restauracjach; banki i urzędy wprowadzają już język polski oprócz islandzkiego i angielskiego; w katedrze Chrystusa Króla w Reykjaviku odprawiane są polskie msze; znane nam produkty można z łatwością znaleźć w polskich sklepach. Czyli prawie jak w kraju! Tylko co jest innego?

Po spędzonym tutaj czasie oraz różnych rozmowach mam na ten temat swoją teorię. Po pierwsze: to prawda, że żyje się na Islandii inaczej niż gdziekolwiek w Europie. Nasiąkamy islandzkim spokojem, dzięki czemu pobyt na wyspie staje się swego rodzaju terapią. Czas też płynie inaczej. Wszystko jest dalekie, bardzo dalekie… i tam właśnie, daleko od wyspy, oddzielone wodami oceanu, zostawiamy nasze troski i problemy. Nie trzeba się o wiele martwić: należy znaleźć pracę oraz dach nad głową i, jeśli zostajemy na dłużej, rządz islandzki zatroszczy się o resztę, czyli o emeryturę, wszelkie pomoce socjalne, pomoże nam też uczyć się języka. Jesteś mile widziany. Czuj się komfortowo, jak u siebie. A jak chcesz poczuć się jeszcze lepiej, idź na basen, zjedz ciepłe kanilsnudur z rana i plokkfiskur na kolację 🙂

Spokojny tryb życia oraz fakt, że nawet w stolicy nie ma zbyt wielu rzeczy, które by nas rozpraszały (nie dzieje się wiele, ulice poza centrum są często puste, każdy jeździ samochodem) sprawiają, że łatwiej jest spojrzeć wgłąb siebie. Klimat sprzyja kontemplacji.

Ale właśnie. Klimat nigdy nie był tutaj plusem. To prawda, w zimę nie ma mrozów, lecz ciemno jest przez znaczną część dnia, co niejednego potrafi przyprawić o depresję – łatwo się po prostu wyłączyć. I nawet w lato potrafią wiać przenikliwe, dalekie od przyjemnych wiatry. Dlaczego więc ta nieurodzajna, wulkaniczna ziemia jest dla niektórych ziemią obiecaną?

Pozwala odetchnąć, wziąć głęboki oddech, poczuć się wreszcie wolnym, doświadczyć ogromu tej wolności podczas podróżowania po wyspie… wiele osób właśnie wtedy zakochuje się w Islandii i postanawia zostać. Na parę miesięc, rok, dłużej. Mimo tak niewielkiej populacji w Reykjaviku mieszka coraz więcej ludzi najróżniejszych narodowości, co stanowi jedno z bogactw miasta. Tak, to największe miasto na Islandii, ma wszystko, czego wymaga się od dużej aglomeracji, choć jednocześnie posiada urok niewielkiej osady. Czy to nie idealne?

Nie do końca. Dlatego, że łatwo tutaj wpaść w monotonię, zejść w głąb siebie tak daleko, że nie znajdujemy już drogi na zewnątrz, wychodząc z mieszkania jedynie do pracy i po zakupy. Na Islandii czas płynie inaczej i wymaga to praktyki, by się do tego przyzwyczaić, by go dobrze wykorzystać; łatwo stracić motywację, zacząć zadawać sobie pytanie: po co? A potem zdać sobie sprawę, że naprawdę stąd jest wszędzie daleko, że w sklepach wszystko jest drogie, brak świeżych warzyw i owoców… zdać sobie sprawę, że nikt się nie spieszy, dlatego że po prostu nie ma dokąd. Czy życie więc toczy się na wyspie, czy też ją opływa jak wody oceanu?

Islandia nie jest dla każdego, choć potrafi naprawdę oczarować, potrafi przemienić się z ziemi nieurodzajnej w ziemię obiecaną. Zależy jednak, jakie pytania zadajemy, czego szukamy. Ja odnalazłem tutaj kawałek siebie i, choć wyjeżdżam, teraz będę go zawsze ze sobą nosił.