Mieszkałem 10 km od Hagi, w uroczym domu – pokrytym strzechą, nowoczesnym w środku. Rano, mimo zmęczenia, budziłem się kilka minut przed nastawionym alarmem. Schodziłem na dół, na śniadanie, rodzice mojego hosta już czekali w kuchni. Ona stała przy tosterze, on czytał gazetę z nałożonymi na nos okularami. Witali mnie. Z głośników jak uderzenia dzwonów do moich uszu docierały dźwięki „Requiem” Mozarta. Był piękny, ciepły, słoneczny marcowy poranek, ptaki śpiewały za oknem.
Razem z moim hostem jechałem na obrady do Gymnasium Haganum, w którym odbywał się MUN (Model United Nations, projekt mający na celu zaprezentowanie debat ONZ). Tam spotykaliśmy się ze znajomymi, później rozdzielaliśmy i ponownie spotykaliśmy, jak te same ulice, które nieustannie się krzyżują. Kiedy ktoś z Polski pytał mnie, co robię, odpowiadałem, że ratuję świat. I tak było, choć nie wychodziło to poza teorię. Ja, jako Hiszpania, walczyłem o każdą dobrą rezolucję wraz z reprezentantami takich krajów, jak Djibouti, Chile czy Chiny. Czułem się, jakbym uczestniczył w czymś ważnym. Było w tym trochę powagi, trochę śmiechu. Trochę polityki, trochę powagi. Trochę śmiechu, trochę polityki.
Po południu byliśmy wolni, po południu otwierały się przed nami bramy życia: spacery w złotym blasku wiosennego słońca, wśród neogotyckich fasad Hagi, jazdy na rowerach drogami, które nie wiadomo skąd się brały, ani dokąd prowadziły. Żyliśmy w sennym odbiciu świata, żeglarze, mewy na plaży, włóczędzy, którzy po cudownych, nocnych wędrówkach, w świetle gwiazd, na wpół-przytomnie schodzili ze szczytów na niziny, porwani prądem rwącej rzeki.
Byliśmy, wróciliśmy. Jesteśmy, cały czas powracamy.
Mikołaj Wyrzykowski
HagaMun 2014, 27-30.03.2014