Niewielkie, brązowe, zagadkowe…kasztany od dawna były dla mnie czymś w rodzaju mitu. Zwykle myślałem o nich podobnie jak o rzeczach, które może kiedyś spróbuję, mam nadzieję, choć nie jestem tego pewien. Stało się inaczej – nie musiałem jechać daleko, by skosztować kasztanów, z których sławne jest południe.  Jako skarby z podróży upiekliśmy je tutaj, na miejscu: w Sosnowym Lesie.

Ostatnio jakaś piosenka, a może zapach drogi, powróciła mnie do chwil, kiedy byłem mały (a w każdym razie mniejszy). Mieszkałem wtedy na osiedlu w Toruniu – niedaleko rosła pewna aleja kasztanowców. Za każdym razem, gdy przechodziłem tamtędy z tatą, razem zastanawialiśmy się, kiedy na ziemię zaczną spadać te skarby w zielonych skorupkach. Gdy już nadszedł ten moment, znikałem z domu na całe dnie: wraz z kolegami szliśmy „polować” na kasztany wszelkimi możliwymi sposobami: wspinanie się na drzewo, rzucanie kijami, proszenie, by spadały, spadały… Nie ustawaliśmy, nawet gdy pewien pan przyniósł wielki worek pełen kasztanów: nie wiedzieliśmy, co z nimi później robić, ale nic, liczyła się sama pasja zdobywania. To była świetna zabawa: czekałem na wrzesień, każdego roku cieszyłem się z nadchodzącej jesieni, jej barw, kurtek i szalików, liści, spacerów, zagubionych wspomnień. Tego roku również nadeszła piękna jesień, nadeszły i kasztany – ale trochę inne. Trochę dziwne.

DSC_2330-1

Wracałem właśnie z niezwykłego koncertu w liceum i z jakiegoś powodu to właśnie”Kasztany” Edyty Górniak nie mogły wyjść mi z głowy. Czułem się dosłownie jak w filmie krótkometrażowym:  ciemność, pojedyncze światła, ludzie mijający mnie niczym bezimienne widma, para wydobywająca się z ust, odbijające się echem w głowie słowa: „Kto decyduje się na samotność, nigdy samotny nie będzie”. ” Może rzeczywiście jesteś bohaterem filmu, tylko o tym nie wiesz?” – otrzymałem sms’a, kiedy wchodziłem do domu. Chciałem się przywitać z psami, ale psów nie było – podobnie jak rodziców. Cisza. Jedynie ogień, miło trzaskający w kominku.

DSC_2331-1

Za oknem również zauważyłem światło: ognisko walczące z ciemnością. Natychmiast wyszedłem, szybkim, długim krokiem, gotowy na kolejne zdumienie tego dnia: zobaczyłem rodziców przy ognisku. Tata trzymał patelnię i podrzucał piekące się kasztany, które cicho pękały. Mama stała obok, coś mówiła i manipulowała kamerą, kręcąc film, prosto z życia. Psy zaglądały jej przez ramię, ciekawe, co też tutaj się wyrabia.

DSC_2332-1

Po jakimś czasie intuicja podpowiedziała nam, że czas usiąść już do stołu, zabraliśmy się więc do jedzenia. Dość miałem zastanawiania się, więc szybko obierałem gorące kasztany i smakowałem – były trochę jak ziemniaki, ale słodsze, przyjemniejsze – nie dziwię się Włochom, którzy organizują święta kasztanów i naprawdę potrafią się nimi objadać. Talerze zostały puste, przekąsiliśmy później fougasse’a (rodzaj pieczywa) razem z jamonem (popularna w Hiszpanii noga od świni), który wisi teraz pod sufitem w domu. „Trochę się spiekły, następnym razem będą jeszcze lepsze” – oceniła mama. „Oj, chyba zaczyna mnie mdlić” – oznajmił tata, co u niego oznacza znak gwarancji jakości smaku.

DSC_2341-1

Zamknąłem oczy, zatrzymując w ustach ten charakterystyczny, nieznany mi dotąd smak. Przypomniałem sobie, że mam jeszcze coś zadane na jutro, ale to nic, to jest do zrobienia. Rozluźniłem się, na nowo odtwarzając różne momenty z tego dnia….odchodziły ode mnie….odchodziły…nie straciłem ich. A może? „To są tylko płomienie, one płoną w twoim ognisku” – w głowie brzmiała mi piosenka zespołu The Head and The Heart: utwór, którego już nie ma, a który jednocześnie istniał na długo przede mną. Zawiera w sobie całe życie, tak jak ta chwila z kasztanami: czuję wtedy, że jestem naraz sobą i kimś zupełnie innym, kimś nieznanym, kimś jeszcze…

DSC_2339-1

Następnego dnia, idąc do szkoły, znalazłem jednego kasztana na drodze. Zgubiłem go, gdy na przejściu dla pieszych przepuścili mnie Francuzi.

Wchodzący po Schodach

Mikołaj Wyrzykowski