Cieniutkie warstwy ciasta francuskiego, przypominające płatki kwiatów, okalają budyniowy krem. Jest on lekko skarmelizowany z wierzchu, a ciasteczka podawane są na ciepło – chrupiące i rozpływające się w ustach. Pasteis de nata to jeden z 7 cudów kulinarnych Portugalii… ale czy warto wybierać się po nie aż do Belem?
Dzielnica ta położona jest kilka dobrych kilometrów od centrum Lizbony – zyskała nawet status odrębnego miasteczka. Słynie przede wszystkim z Pasteis de Belem, wypiekanych tutaj nieprzerwanie od 1837 roku ciasteczek. Dlaczego wszyscy nazywają je Pasteis de Belem, a nie zwyczajowo Pasteis de nata? Z pozoru mogłoby się wydawać, że to jedno i to samo, jednak różnica jest kolosalna.
Próbowałem tego słynnego, portugalskiego deseru przy zamku św. Jerzego w centrum Lizbony i w czasie dalszej wędrówki w paru innych miejscach, ale żadne ciastka nie równały się z tymi z Belem. Recepturę zna podobno zaledwie kilka osób na świecie. Do piekarni wlewają się tłumy ludzi, którzy pragną spróbować słynnych pasteis, jedząc je następnie na ciepło, posypane cukrem pudrem i cynamonem, wewnątrz kawiarni lub w pobliskim parku.
Jedno Pasteis de Belem kosztuje 1,10 euro. Kolejka szybko się posuwa. Jeśli będziecie kiedyś w Lizbonie, koniecznie zajrzyjcie do Belem – dojeżdża tutaj tramwaj nr 15, choć nawet kilka godzin wędrówki wartych jest jednego ciastka.
Tak właśnie rozpoczęliśmy nasze pielgrzymowwanie z plecakami po Portugalii i Hiszpanii – od węddrówki do Belem.
PS. W jednej z portugalskich księgarni znalazłem przepis na Pasteis de nata. Może niedługo pojawi się na blogu jako namiastka ciasteczek z Belem. 🙂