„Wino odnosi się do przeszłości, do naszego dzieciństwa. To przeżycie osobiste, subiektywne”, opowiada Beatrice Laurensan, pracująca w Chateau La Gaffeliere. „W dzieciństwie byliśmy bardziej otwarci, jeszcze nieustaleni, chłonęliśmy wszystko jak gąbki, w tym zapachy i smaki. To, co smakowaliśmy wtedy, ujawnia się teraz w winie”.

Wina, które smakujemy, są ciężkie i bardzo złożone. Podczas degustacji czuję się nieco zawstydzony. Ze sposobu, w jaki Beatrice opisuje wino, odgaduję, że musiała wynieść z dzieciństwa mnóstwo smaków czarnych owoców, takich jak jeżyny czy czarne porzeczki, podczas gdy ja pewnie zajadałem się ciastkami. A ich tutaj nie czuję. Dociera do mnie jednak woń drzewa – to pewnie piętno lasu, w którym mieszkam.

 

Ten zapach spowodowany jest również tym, że w Chateau La Gaffeliere co rok lub dwa wymienia się beczki z francuskiego dębu na nowe. Daje to bardziej złożony smak, który w miarę upływu czasu coraz bardziej zmierza w stronę dębu, rozwijając przy tym najróżniejsze aromaty, jak przyprawy czy zioła. A trzeba wiedzieć, że tutejsze wino możemy zostawić w domowej piwniczce na przynajmniej 30-40 lat – to zasługa szczepu cabernet, rodzaju terroir oraz metod pracy. „Najstarsze wino, które mamy, to prawdopodobnie rocznik 1904.”, mówi Beatrice Laurensan. Jestem zadziwiony. Wino, które wciąż żyje. Dobiło wieku, którego dożywają niektórzy ludzie. „Wystarczy że zmieniamy korki co 20 lat. Stary korek jest wyciągany i nowy błyskawicznie ląduję w szyjce butelki, tak aby do środka nie dostało się zbyt dużo tlenu”, tłumaczy. Sama woli jednak młodsze wina. Jak wyjaśnia, jej podniebienie nie jest wyedukowane do starszych roczników, nie jest do nich przyzwyczajone. Woli czarne owoce.

Spacerujemy po chai. Znajdują się tu cuves noszące barwy rodziny Malet Roquefort, właścicieli winnicy. Rozszerzają się one ku górze, aby usprawnić pigeage, zabieg mieszania soku z kożuchem skórek (chapeau de marc). Cały budynek ma trzy piętra. Winogrona, ręcznie zbierane, aby wybierać najlepsze z kiści, są dostarczane do cuves. Po maceracji oraz fermentacji alkoholowej vin de goutte (czyli część płynna) idzie do beczek lub cuves na fermentację malolaktyczną, która sprawia, że wino staje się bardziej pełne, jego ostre brzegi zostają zaokrąglone; zaś część stała, to znaczy skórki i cała reszta, idzie do prasy, tworząc vin de presse, dopiero potem następuje dojrzewanie. Są to dwa różne wina: zwykle to vin de presse jest bardziej prestiżowe, natomiast vin de goutte klasyfikuje się jako drugie wino. Co się tyczy winifikacji, cała jest sterowana komputerowo, a sok spływa do beczek siłą grawitacji, podobnie jak wcześniej do cuves spadały grona. Co ciekawe, niektóre z beczek w chai są do ¾ zakopane w ziemi, pobierając jej naturalne ciepło i w ten sposób utrzymując stałą temperaturę przez cały rok. Żadna z beczek nie jest obracana – wino dojrzewa spokojnie, każda parcela osobno.

Wchodzimy na wzgórze, skąd widać drogę prowadzącą do St. Emilion, inne posiadłości oraz znajdujący się tuż przy ulicy stary, obrośnięty winoroślą budynek, gdzie mieszka rodzina Malet Roquefort. Pytam Beatrice Laurensan o historię rodziny. Ona zaraz prowadzi mnie do pomieszczenia degustacyjnego, gdzie znajduje się zajmujące prawie całą ścianę, zapisane pięknym charakterem pisma, drzewo genealogiczne. „Malet Roquefort są tu od ponad czterech wieków. To najstarsza rodzina w St. Emilion.”, wyjaśnia mi Beatrice.

Zaczęło się w 1066 roku, kiedy bracia walczyli w bitwie pod Hastings, decydującym starciu inwazji na Anglię Normanów z Wilhelmem Zdobywcą na czele. Po bitwie bracia zostali mianowani rycerzami. Powstały trzy gałęzie rodziny szalcheckie, w tym z Anglii i Akwitanii. Interesuje nas ta druga, bo pewien syn się ożenił i zamieszkał okolicy St. Emilion w czasach galloromańskich. Wtedy miał tutaj fermę rozciągającą się na całe 1000 ha (oszałamiająca wielkość, prawda?). Rodzina sprowadziła się tu parę wieków później i rozpoczęła winnicę, która liczy dziś 22 ha. Najstarsze fundamenty sięgają XVI wieku. W średniowieczu znajdował się w tym miejscu szpital dla trędowatych nazywany wtedy gaffet, skąd też późniejsza winnica wzięła swoją nazwę. Po szpitalu nastąpił okres tawerny, a potem winnicy, kiedy na początku XVII wieku sprowadziła się tu rodzina Malet Roquefort. Mają oni w swoim herbie dwa gryfy, zaś ich dewizą, umieszczaną na każdej wytwarzanej przez nich butelce, jest: „Silniejsi w trudności”.

DCIM101MEDIA

W 1969 Leo Malet Roquefort odkrył w ogrodzie, przykryte ziemią pozostałości wioski galloromańskiej. Świadczą o tym choćby odnalezione mozaiki o tematyce, a jakże, związanej z winem. Leo pragnął udostępnić ten teren do zwiedzania, jednak z powodu braku zainteresowania zarzucił pracy. Teraz kontynuuje ją jego syn, Alexandre. A byłoby co zwiedzać, ponieważ na terenie Chateau La Gaffeliere miał swoją posiadłość poeta Ausone żyjący w IV wieku. To właśnie jego imię widnieje na etykiecie pobliskie Chateau Ausone. „Dlatego też czasami mają do nas pretensje”, śmieje się Beatrice Laurensan.

Chateau La Gaffeliere, podobnie jak zresztą Chateau Ausone, znajduje się w gronie Premiers Grands Crus Classes. Klasyfikacja odbyła się po raz pierwszy w 1954 roku i jest odnawiana co 10 lat. „Trzeba więc, abyśmy trzymali co najmniej stabilną jakość”, tłumaczy Beatrice Laurensan. A korzyści z bycia w śmietance win? Są oczywiste: jeszcze przed jesienią mają już właściwie wszystko sprzedane. Wino kupuje 30 agencji z St. Emilion, które następnie rozprowadzają je po całym świecie.

Wychodzę więc z Chateau La Gaffeliere i zmierzam to St. Emilion, tej mekki wielbicieli win – nie zwykłych win, a tych najbardziej prestiżowych, owianych wieloma historiami i legendami. Mijam dom rodziny Malet Roquefort i idę w górę drogi. Poeta Ausone mawiał, że wino jest tu lepsze niż w Rzymie. A czym jest to wino? Po spotkaniu z Beatrice Laurensan wiem, że składają się na nie dwie przeszłości: historia winnicy i rodziny oraz moja własna, moje dzieciństwo.

DCIM101MEDIA