To najpiękniejszy odcinek Lazurowego Wybrzeża. Nie Saint Tropez, Cannes czy Nicea, ale właśnie skaliste brzegi i urwiska pomiędzy Marsylią a La Ciotat. Francuskie fiordy – ukrytą pomiędzy nimi perełką jest miasteczko Cassis.
Cassis to też bardzo turystyczne miasteczko. W kolorowym porcie tłumy turystów wyczekują swojej kolejki, aby wsiąść na łódkę i odkryć słynne calanques, czyli wtulone w nagie skały, rajskie zatoki.
My oczywiście wybraliśmy inny sposób.
Z moim plecakiem z Camino poszedłem do Office du tourisme zapytac, jak dotrzeć do calanques. Dostałem mapkę i wskazówki, przy tym wypowiedziane z naciskiem: „To nie jest zwyczajny spacer. Należy zabrać buty trekkingowe.” Dobrze, mówię, w porządku, rozumiem.
Po jakimś czasie pani zlustrowala mnie wzrokiem i powtórzyła to zdanie dwa razy. Chyba moja hawajska koszulka nie była dla niej zbyt przekonująca.
Ale miała rację. To rzeczywiście nie był zwykły spacer.
Skały, urwiska, ostre zejścia, a przy tym żar lejący się z nieba. Czysta rozkosz (bez ironii, naprawdę).
Bo calanques są tego warte. Po godzinnym marszu pływanie w intensywnie lazurowej wodzie wśród skał jest bezcenne.
Najpierw maszerujemy wzdłuż Port Miou, gdzie na wodzie wrzynającej się w ląd stoją łódki. Dojście do pierwszej calanque nie jest trudne, ale druga to już zejście ekstremalne. Polecam.
Więc opuśćcie główne plaże, zdejmijcie laczki, załóżcie buty trekkingowe i w drogę!
Pamiętajcie tylko, żeby wrócić. Powrót wymaga największej siły woli.
Mikołaj Wyrzykowski
1 komentarz
Paulina · 16 sierpnia 2016 o 13:25
Przepiękne wybrzeże. Skały, morze, słońce. Czego chcieć więcej!
Możliwość komentowania została wyłączona.