Francja
„C’est une belle historie”cz.13 Są takie noce
Są takie noce, kiedy wracam oszołomiony, odurzony, tracąc kontakt z tym, co się dzieje, ze sobą, i właśnie wtedy czerpię największą radość z rzeczywistości.
Są takie noce, kiedy wracam oszołomiony, odurzony, tracąc kontakt z tym, co się dzieje, ze sobą, i właśnie wtedy czerpię największą radość z rzeczywistości.
Zaraz po mszy zaczynają się obchody 14 lipca, czyli dnia zdobycia Bastylii. Defilada przechodzi od statuy wolności do placu przy Hotel de Ville, tam słyszymy przemowę oraz „Marsyliankę” grana przez orkiestrę. Następnie tłum się rozchodzi, większość idzie wraz z nami na rynek. Nikt nie zwraca uwagi na małego pieska, który ma zbyt krótką szyję, by napić się wody z fontanny.
Niedzielny poranek. Stoję w kościele. Przez wielkie drzwi wlewa się strumień światła, z ulicy dochodzi szum samochodów i gwar ludzkich głosów. Wewnątrz cisza. Czasem tylko ktoś kaszlnie, przestąpi z nogi na nogę, podrapie się za uchem. Przede mną stoi mężczyzna o wysoko uniesionym podbródku, skryty za grubymi szkłami okularów. Obok niego zajęła miejsce drobna staruszka, która z namaszczeniem przesuwa paciorki różańca, mimo trzęsących się rąk.
Jak zjawa snuję się wieczór po St. Cyr. Dwa światełka- zielone i czerwone- doskonale zespolone z ciemnością mrugają do siebie ze starego i nowego portu. Delikatny jest wieczór na morskiej promenadzie, delikatny i cichy, choć między ciszą a dźwiękiem nie przebiega tu żadna granica.
Jest kilka powodów, dla których warto spędzić jakiś czas w Londynie. Oto one. Razem z paroma zdjęciami, aby zachować pozory normalności.
Bogactwo muzeów. National History Museum, Science Museum, British Museum…można tam wejść, jak statek wpływający na nieznane wody, i odkrywać, szerzej otwierać oczy, zadziwiać się. Odsłaniać przeszłość, rozpoznawać teraźniejszość, próbować odgadnąć przyszłość. Po kilku godzinach spędzonych w muzeum czuję się trochę zmęczony, przytłoczony, oszołomiony, jakbym nie spał przez trzy dni – mam wrażenie, że mózg zaraz po prostu mi eksploduje. Otwieram wtedy drzwi i wychodzę odetchnąć świeżym powietrzem.
Przed National Gallery zgromadził się tłum ludzi. Obserwują mężczyznę, który razem z ochotnikami tworzy najdziwaczniejsze pozy do zdjęć. Za nim na dudach gra Szkot. Tuż obok lewituje kilku magików, dalej ktoś gra na gitarze.
Czekałem na to, ale nie myślałem, że tak szybko wyjadę do Londynu. A to się stało, niespodziewanie, tak po prostu, jakby za sprawą jakiejś magicznej wróżki – sam nie wiem jak.
Tutaj nie chodzi już więcej o stare mury, chodzenie po zabytkowych salach i podziwianie złotych talerzy, nie chodzi o zaliczenie miejsca i pójście dalej. Staram się być blisko -przeżywać. Kiedy coś naprawdę mi się podoba, przystaję na chwilę. To działa jak zaklęcie. Nie spieszę się. Zatrzymuję ten obraz. To uczucie. Oswajam je. I zabieram ze sobą w dalszą drogę.