Film, który wygrał tegoroczny Tofifest. Oszczędny w obrazach i słowach, cichy, opowiadający prostą i poruszającą historię. Islandia, owce i trudna relacja dwóch braci.

Dwaj bracia żyją w malutkiej wiosce w dolinie, pośród surowych krajobrazów Islandii. Są sąsiadami, ale od kilkudziesięciu lat w ogóle się do siebie nie odzywają. Ani słowem. Obaj hodują owce, a ich barany konkurują w baranim konkursie piękności.

Owce są tym, co ich dzieli, ale też tym, co ich łączy.

Jak mówił po filmie reżyser Grimur Hakonarson, owce obok koni są na Islandii najważniejsze. Dla wielu osób są całym życiem, tak jak dla dwóch braci. Jeśli owce znikają, między braćmi zostaje pustka. W surowej dolinie nie ma nic oprócz nich. Są skazani na siebie.

I wtedy powoli zaczyna odnawiać się ich relacja.

Przez cały film zastanawiałem się, czy ta historia jest prawdziwa. Wyglądała na taką, która naprawdę mogła się zdarzyć. Choć momentami urastała do rangi przypowieści. Grimur Hakonarson po filmie wyjaśnił, że nie jest to jedna, spójna opowieść z życia wzięta, a połączenie wielu, które usłyszał albo o których przeczytał.

Ale wróćmy do owiec. Został dla nich urządzony specjalny casting. „Myślę, że są łatwiejsze w pracy jako aktorzy niż na przykład dzieci”, powiedział Grimur Hakonarson. Zostały wybrane te najlepsze i one wystąpiły w filmie. Rzeczywiście nie było z nimi wiele problemów. Reżyser wyjaśnił sztuczkę, którą stosowali, by zaprowadzić owcę z punktu A do punktu B: „wystarczy wziąć inną owcę, a ta druga, gdy tylko ją zobaczy, pójdzie za nią na ślepo. Tak często robiliśmy i w ten sposób praca była prostsza”.

Cała historia jest surowo opowiedziana, prosta i mocna. Wychodząc z „Islandzkiej opowieści” bałem się kolejnych filmów konkursowych, bo wiedziałem że będę je musiał porównywać z tym filmem, czy będą lepsze, czy gorsze.

I słusznie się bałem.

Mikołaj Wyrzykowski

13 MFF Tofifest 2015,

 

Tofifest 2015