„Powinniśmy nauczyć się podróżować miedzy rożnymi kontekstami”, mówi reżyser i kurator sztuki Łukasz Ronduda po zakończeniu pokazu jego najnowszego filmu, „W Polsce uważamy, ze należy zawsze opowiedzieć się po jednej albo po drugiej stronie, zdecydować radykalnie, kim się jest – zapominamy w ten sposób, jak złożona jest ludzka tożsamość. Lubimy upraszczać rzeczywistość.”


Nie można tego z pewnością powiedzieć o głównym bohaterze filmu „Wszystkie nasze strachy”, który jest wiernym przeniesieniem na ekrany historii oraz sztuki Daniela Rycharskiego. Polski artysta, śmieje się reżyser, zrobił podwójny coming-out : w swojej wsi oznajmił, ze jest gejem, natomiast w Galerii Sztuki Współczesnej w Warszawie przyznał otwarcie, ze jest katolikiem. Jako katolik spodobał się mieszkańcom wsi, którzy odcięli się jednak od jego tożsamości płciowej; w środowisku artystycznym ciepło przyjęto jego określenia się jako geja, ale z wrogością zaczęto patrzeć na niego jako na katolika. Czy w tak spolaryzowanym społeczeństwie, w jakim żyjemy, możliwe jest w ogóle istnienie tożsamości, która łączy tradycyjne środowisko wiejskie oraz pro-nowoczesna lewice?


Niemożliwe jest raczej, aby postać tak pełna paradoksów nie była prześladowana. Instynkt grupowy, który nakazuje ocenianie drugie, i jego ponizanie jeśli jest tym innym, doprowadza na początku filmu do śmierci Jagodę, lesbijkę z tej samej wsi, co Daniel. Wstrząśnięty tym wydarzeniem, artysta utożsamia ja prawie natychmiast z Chrystusem – analogia jest głównym motywem tego filmu i jego intryga, gdyż od tego momentu Daniel zabiera się za wyrzeźbienie krzyża z drzewa, na którym powiesiła się dziewczyna, i zorganizowanie dla niej drogi krzyżowej. Czy taki krzyż stanie się możliwością odkupienia win mieszańców wsi, czy tez zamieni się w symbol ruchu LGBTQ+?
Trudno jest zrobić film, który przemówiłby do rożnych środowisk – na tyle pełen obrazów oraz ich interpretacji, aby był jednocześnie okazja do ponownie przemyślenia tego, co dzieje się w kraju względem mniejszości płciowych, oraz nie obrażał wiary katolickiej. Ronduda spróbował, zamiast angażowania się w otwarty protest, opowiedzenia się za albo przeciwko Kościołowi, za albo przeciwko LGBTQ+, na ukazanie portretu człowieka, który jest przecież bardziej skomplikowany niż wszystkie hasła, którymi się przerzucamy. Ale czy to wystarczy? Czy bohater nie jest zbyt stereotypowy, ulepiony na kształt świętego lub Chrystusa narodów, a główny motyw filmu (Jagoda-Chrystus-zapłaćmy wiec za swoje grzechy) nie jest zbyt prosty? Udało się natomiast piękne zdjęcia, w których przedstawiona rzeczywistość ciągle jakby na drugim planie, przysłonięta a to krzakami, a to slupem elektrycznym. Musimy zatem wysilić się, aby ujrzeć rzeczywistość, staje się ona w ten sposób bardziej nieoczywista. Widzieliśmy takie mimesis już z innym polskim filmie, Bożym Ciele.


Kluczem do rozwiązania przedstawionego konfliktu jest prawdopodobnie postać babci: żyjąca z Danielem pod jednym dachem, akceptuje go jakim jest, nie wypytuje, nie ocenia, nie wchodzi tez w dyskurs o tolerancji, który separuje środowiska. To taka, staroświecka trochę, sztuka życia razem.