Najnowsza animacja Mariusza Wilczyńskiego jest proustowską podróżą do kraju czasu straconego – a dokładnie prl-owskiej Łodzi z jej fabrykami, szarymi blokami i tramwajami, które jak przyćmione świetliki kursują w tej ocierającej się o fantasmagorię rzeczywistości. Autor, jak sam podkreśla, spędził nad opracowywaniem i rysowaniem tej opowieści kilkanaście lat swojego życia.
Jest to forma „odkupienia win za nieobecność” w stosunku do swoich bliskich, a zwłaszcza matki, której umierające, kościste ciało (przerażające jak inne postacie starości rysowane przez Wilczyńskiego) pojawia się w pierwszych sekwencjach filmu. Potrzebny jest więc powrót do Łodzi sprzed kilkudziesięciu lat i śledzenie poruszających się po jej ulicach sylwetek, których kontury ogromnieją by, tuż przed osiągnięciem rozmiarów ekranu, zostać wessane przez otwór w wannie wraz z resztą tego wymyślonego świata. Wymyślonego, dlatego że w wizji autora Łódź jest nawiedzana przez Behemota i Azazela z Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa – zdaje się, jakby to oni sami trzymali w dłoniach arterie miasta.
Sam Wilczyński pojawia się jako masywna sylwestra przechadzająca się między budynkami, zaglądająca między szpary swoim wielkim okiem jak architekt, który stawia stopy na stworzonej przez siebie makiecie. Temu pamięciowemu włóczęgostwu, rozciągającemu się od Łodzi aż po wakacyjną plażę, rytm i atmosferę nostalgii nadaje muzyka Tadeusza Nalepy. My zaś schodzimy coraz głębiej we wspomnienia autora, aż do samego początku – wyobrażonego – , czyli spotkania między jego rodzicami. Ostatnie sceny zapierają dech w piersiach.
Pojawia się tylko pytanie: co należy zabić (czy tego pająka, którym może jest sam autor?) i dlaczego wyjechać z miasta, które pojawia się jako mroczne, lecz mimo wszystko pozostaje obiektem nostalgii?
Zobaczcie zwiastun:
A tutaj rozmowa Pawlikowskiego z Wilczyńskim: